Schroniska w Beskidzie Sądeckim zostały zamknięte w połowie marca, kiedy pojawiły się pierwsze ostrzeżenia sanepidu, by nie tworzyć dużych skupisk ludzi. Dziś obiekty wciąż nie działają, a to oznacza, że nie zarabiają i nie wiadomo z czego mają się utrzymać.
-W tej chwili obrotów nie mamy żadnych, a czynsz płacić trzeba. Do tego dochodzą stałe opłaty za pracowników, którzy muszą być w obiekcie, a także niemałe rachunki za prąd czy wodę- mówi Olga Bielak ze schroniska na Przehybie.
Na dodatek, pod koniec lutego, kiedy jeszcze nic nie wskazywało na to, że epidemia koronawirusa tak drastycznie zainfekuje polską gospodarkę, dzierżawcy schronisk rozpoczęli standardowe przygotowania do sezonu wiosenno-letniego.
- Dziś mamy pełne lodówki produktów, których nie jesteśmy w stanie wykorzystać. Ich terminy ważności już się kończą, albo skończą się wkrótce.To pieniądze wyrzucone w błoto- mówi Olga Bielak, która dzierżawi schronisko na Przehybie.
Na razie schroniska w Beskidzie Sądeckim widzą swoją przyszłość w czarnych barwach. Każdy miesiąc przestoju oznacza dla nich coraz większą dziurę w budżecie i coraz mniejszą szansę na jej załatanie. Jeśli zatem w najbliższym czasie sytuacja się nie unormuje i turyści nie wrócą na szlaki- straty schronisk trzeba będzie liczyć w dziesiątkach tysięcy.